Mam na imię Monika i mieszkam w Warszawie już jakiś czas. Wisła zawsze kojarzyła mi się z grubymi imprezami ale też z brakiem bezpieczeństwa, hałasem i ogromną ilością śmieci. Szczególnie złe zdanie miałam o bulwarach, na których można było niechcący dostać w głowę niedopałkiem papierosa, a w najgorszym razie szklaną butelką. Cóż, takie miałam doświadczenia.
W mojej głowie przestrzeń nad Wisłą oznaczała plażę pod Mostem Poniatowskiego i dziki praski brzeg, który przemierzałam pieszo lub na rowerze. Może i jakiś kajak czy inna łódka przepłynęły od czasu do czasu, ale uznałam, że taka rozrywka dostępna jest tylko dla wybranych i nie zajmowałam tym swoich myśli. Na nadwiślańskie bulwary spoglądałam zwykle z okien tramwaju, raz na jakiś czas szłam tam na spacer. Pamiętam, jak kilka lat temu z wielką pompą otwierano świeżo wyremontowany odcinek między mostem Świętokrzyskim a mostem Śląsko-Dąbrowskim, władze miasta pękały z dumy nad tym projektem, a pani prezydent testowała nawet skoki na trampolinie. Wyszło całkiem zachęcająco. No i dobrze, bo Warszawa jest miastem, które ciągle się zmienia i tworzy na nowo, miastem, w którym tradycja i nowoczesność przeplatają się praktycznie wszędzie . Przejeżdżając przez Most Poniatowskiego z zaciekawieniem patrzyłam w tamtą stronę, ale dziki brzeg zawsze wygrywał.
Kiedy mój kumpel Adam niespodziewanie zadzwonił do mnie z propozycją rejsu motorówką po Wiśle byłam mocno zaskoczona. Zaproszenie na rejs, w dodatku rejs połączony z piknikiem! Brzmi dobrze. Menu od Vegan Ramen Shop, a ja przecież jeszcze nigdy nie jadłam ramenu! Wiem, to dziwne ale jakoś tak wyszło, że nigdy wcześniej nie miałam sposobności sprawdzić jak taka zupa smakuje. A tu proszę, w końcu będzie okazja! I tak początkowe zaskoczenie przeszło w ogromną ekscytację z niespodzianki. Wstyd się przyznać, ale zupełnie nie zdawałam sobie sprawy z tego, że nad Wisłą aż tyle się dzieje! Jakbym żyła pod kamieniem. Okazuje się, że knajpy i imprezownie to nie wszystko, a przestrzeń nad Wisłą oferuje znacznie więcej i jest dostępna dla różnorodnych grup użytkowników, nie tylko dla imprezowiczów czy amatorów sportów wszelakich. Adam opowiedział mi o pewnym wyjątkowym miejscu, które oferuje przeróżne formy spędzania wolnego czasu, od gastronomii po wypożyczalnię łodzi. Warszawski Wir, bo o nim mowa, znajduje się na lewym brzegu, przy Wybrzeżu Kościuszkowskim, między Mostem Średnicowym i Poniatowskiego. Dosłownie na wprost plaży Poniatówki! Najwyraźniej muszę kupić mocniejsze okulary, bo nie zauważyłam takiej dużej barki. W ciągu dnia można tam wypożyczyć łodzie motorowe i popływać sobie po Wiśle. Niektóre z nich da się wynająć bez patentu, to znaczy, że nie trzeba mieć tego specjalnego prawa jazdy na motorówki, patentu sternika, tak to się chyba fachowo nazywa. Właśnie taką łódkę zarezerwował Adam dla naszej paczki. Pomyślałam, to coś dla mnie! Kocham wodę i wszelkie wodne rozrywki, jednak w tym zabieganym warszawskim życiu ciężko wygospodarować czas na wyjazd nad morze czy na Mazury. A tu proszę! W samym środku miasta takie atrakcje! Kto wie, może Adam pozwoli mi potrzymać stery choć przez chwilę… Co prawda nie posiadam żadnego prawa jazdy, ale sterowanie łodzią nie jest chyba jakoś wybitnie skomplikowane, skoro ten cały patent sternika nie jest wymagany. Tego się trzymam. Zresztą team Warszawskiego Wiru na pewno pokaże nam, jak obsługiwać tę łódkę, żebyśmy się nie potopili. Ajajaj, jestem taka podekscytowana, że zaraz chyba wyjdę z siebie. Już widzę naszą zgraję w tej łodzi i siebie za sterami. Wiatr we włosach i cała naprzód, ahoj przygodo! Nie wiem, jak wytrzymam te kilka dni, dawno na nic się tak nie cieszyłam. Muszę też przyznać, że szalenie podoba mi się pomysł pikniku na wodzie. A po posiłku wzniesiemy toast kieliszkiem prosecco. Albo dwoma. Obawiam się tylko, czy nie obleję się tym ramenem jak będzie kołysać, chyba wezmę na wszelki wypadek jakiś śliniaczek. Proseczka nie wyleję na pewno, o to akurat jestem spokojna. Zastanawiam się też nad ręcznikiem, w razie gdyby mocno chlapało. A może od razu spakować pelerynę przeciwdeszczową, takie dwa w jednym? O rany, ile rzeczy trzeba przemyśleć! Nie mam zielonego pojęcia, jak długo będziemy pływać, oby jak najdłużej, najlepiej cały dzień. I żeby pogoda dopisała, bo inaczej nici z zabawy, w deszczu to żadna przyjemność. Zobaczyć oba brzegi z perspektywy środka Wisły, to musi być niesamowite doświadczenie. Po jednej stronie miejska panorama, a po drugiej dzika przyroda. Sprawdzić, jak wyglądają mosty od spodu, zawsze mnie to zastanawiało. A może uda się gdzieś na chwilę zaparkować? Najlepiej przy tym cyplu usypanym z porwanego przez wodę piasku, który leży na środku rzeki pod mostem Poniatowskiego. Zostawić ślady swoich stóp, tu byłam! Ach, naprawdę się rozmarzyłam. Czuję się jak małe dziecko i z niecierpliwością przebieram nogami. Taka cudowna niespodzianka!
Słyszałam, że podobno aż 90% mieszkańców Warszawy nie ma pojęcia, jakie pyszne rozrywki czekają nad Wisłą! Myślę, że czas, by to zmienić! Niniejszym odszczekuję, a raczej odmiaukuję swoją opinię wyrażoną na samym początku tego wpisu. Bulwary też są fajne! Wisła należy do nas!
Miauczyńska.